Ślub, wesele itd. w dzisiejszych czasach to jeden wielki przemysł. Imprezy stylizowane na czasy średniowieczne, antyczne itp. W tym wszystkim fotograf jest jednym z wielu dodatków, gdzie jego praca jest traktowana jak coś banalnie prostego. Zwłaszcza obecnie – w czasach, gdy wypasiony aparat leży w zasięgu każdego wujka-fotoamatora. Fotograf przychodzi – robi zdjęcia i po temacie.
W przeciągu ostatniego roku mogłem się przekonać, że to nie takie proste na jakie wygląda.
Ponad rok temu dostałem telefon „czy chciałbyś robić zdjęcia na weselu”. Biorąc pod uwagę odpowiedzialność za utrwalenie niepowtarzalnej chwili miałem sporo obaw czy się tego podjąć.
Po spotkaniu z Młodymi okazało się, że oczekiwania są dość mocno sprecyzowane – tak więc poprzeczka szła w górę. Wolny rynek okazał się łaskawy – po szczegółowej selekcji zostaliśmy wytypowani do zrobienia reportażu ślubnego – max pakiet.
Sesja próbna zwana także narzeczeńską. Było troszkę biegania, aby znaleźć miejsca, które będą atrakcyjne, ale jednocześnie niepowtarzalne.
Wrześniowy sobotni dzionek – pogoda nas nie rozpieszczała – deszcz siąpił z nieba, a sesję czas zacząć. Poszło nieźle, ale całość zajęła nam pół dnia. Teraz uważam, że zdjęcia próbne powinny być obowiązkowe – dzięki temu można się poznać wzajemnie i wyluzować przed obiektywem – a przecież właśnie o to chodzi.
Spędzone kilkanaście godzin przed monitorem komputera i zdjęcia gotowe.
Ślub i wesele czerwiec następnego roku – nawet nie wiadomo kiedy ten czas minął. W międzyczasie sprawdzenie jakie światełko panuje w kościele, jakie w lokalu i kolejne przygotowania. Ślub to ten najtrudniejszy moment, którego nie da się powtórzyć, dlatego musieliśmy mieć 100% pewność co do sprzętu i całej reszty.
Efekt – ok 5000 ujęć, które teraz należy przejrzeć, wyselekcjonować, dopieścić, poprawić błędy itd.
Kolejne dni spędzone z komputerem. Obróbka obróbką, ale ta selekcja... nie było łatwo.
Efekt zaspokoił żądze zleceniodawców, ale także gości weselnych.
No to do kompletu brakowało tylko sesji plenerowej. A żeby była inna niż efekty dotychczasowe, trzeba było wybrać się... nad morze.

Kilka dni spędzonych na poszukiwaniach fajnych miejscówek, co nie jest łatwym zadaniem w pełni sezonu – plaże pełne a możliwości ograniczone. Do tego pogoda stanowi ważny element. Pogodynka mówi, że będzie piękna słoneczna pogoda.

No i nadszedł ten dzień – pochmurno, od rana deszcz stuka w pokojową szybę, a prognoza jeszcze gorsza: opady, opady opady :(

Niestety nie da się tego przesunąć – Młodzi zainwestowali w fryzjera, przyjazd itd. - trzeba brać co się ma (i tak było nieźle bo dnia następnego był totalny fatal error pogodowy!).
Kolejne pół dnia zabawy w fotografię. Brak pogody przynajmniej wygonił ludzi z plaży, ale siąpiący deszcz już był zdecydowanie mniej przyjemny.

No i po raz kolejny trzeba było zasiąść przed komputerem się pobawić w wywoływanie fotek.
Podsumowując - sesja "ślubna", która pozostanie na długo w pamięci wymaga mnóstwo pracy i przede wszystkim czasu zarówno ze strony fotografów jak i nowożeńców. Wkład pracy jest ogromny, ale myślę, że efekty są przynajmniej zadowalające.
Podziwiam ludzi, dla których fotografia ślubna jest zajęciem co weekendowym. To jest ciężka orka - o ile oczywiście podchodzi się do tego z pełnym zaangażowaniem (ja inaczej sobie nie wyobrażam :) ).